Zapraszam na rozdział piąty miśki :)



poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział drugi.

 Obudziłam się trochę niewyspana, łóżka są tu strasznie niewygodne... Luny już nie było. Czyżbym zaspała? Uruchomiłam szybko mój telefon. 7;54! Szybko wyskoczyłam z łóżka i pędem zaczęłam szukać mojej torby. Znalazłam ją koło ściany ale na niej leżał jakiś dziwny czarny.... szlafrok? Leżała na nim koperta z widniejącymi inicjałami mojego imienia i nazwiska. Podniosłam ją i otworzyłam. Była pusta. Nie zaprzątając sobie więcej nią głowy przerzuciłam ubranie na walizkę Luny, myśląc, że do niej on należy. Ubrałam długie czarne rurki i bordową bokserkę na którą zarzuciłam za dużą bluzę którą kiedyś wzięłam tacie. Kiedy już prawie byłam uczesana do pokoju spokojnie weszła moja współlokatorka Luna. 
- O już wstałaś - uśmiechnęła się. Popatrzyłam co ma na sobie ubrane. Miała identyczny szlafrok jaki ja miałam położony na torbie. 
- Dlaczego masz na sobie szlafrok? - zaśmiałam się. - Przecież już jesteśmy spóźnione, jest po ósmej... 
- Po pierwsze, to nie jest szlafrok! To jest toga! Masz taką samą, zobacz - wskazała na czarne coś leżące prawie na podłodze. - A po drugie, zmieniłam Ci godzinę w telefonie. - rzuciła się na łóżko i zaczęła się śmiać. 
- Osz ty wredna, jędzo. - rzuciłam się na nią i zaczęłam gilgotać. 
- Stop! Przestań, błagam. - nie wytrzymywała ze śmiechu. Jej twarz przybrała koloru czerwieni. 
- Przeproś. - powiedziałam stanowczo nie przerywając jej łaskotać.
- Przepraszam, przepraszam. - wysapała. 
- No - odparłam z tonem zwycięzcy - i to mi się - nie dokończyłam bo coś, a raczej ktoś, ciężko na mnie skoczył przez co wylądowałam na podłodze. 
- A to za mnie - Luna zaczęła mnie łaskotać.
- Przestań! Przestań! - krzyczałam. Nie było mi wesoło, nienawidzę być łaskotana. Byłam wściekła. Wyciągnęłam swoją różdżkę i zamachnęłam się nią przed nosem Luny. 
- Experiarmus! - wypowiedziałam zaklęcie a dziewczyna znalazła się na drugim końcu pokoju trzymając się za klatkę piersiową. 
- O Boże. Luna! Wszystko dobrze? - podbiegłam do niej szybko.
- Tak, tak, tylko w szoku jestem... dlaczego? - spojrzała na mnie ze łzami w oczach. 
- Ja przepraszam, to przez tą cholerną różdżkę! Błagam, wybacz mi... - złapałam się za brzuch mocno ściskając. 
- Chachi, nic się nie stało. - powiedziała łagodnie rozluźniając mi ręce. 
- Ja na prawdę nie chciałam... 
- Wieżę Ci. Ej a to czasem nie jest już czas abyśmy poszły na zielarstwo?! - krzyknęła i wyciągnęła swój telefon który wygrywał jakąś melodię. 
- No fuck. - przewróciłam oczami. Szybko się podniosłyśmy z podłogi. Chwyciłam togę w rękę i wyszłyśmy z pokoju. 
 Jak ja mogłam jej to zrobić? Przecież nie chciałam tego... A jeśli taka sytuacja się jeszcze powtórzy? A jeśli pewnego dnia na prawdę jej coś zrobię? Nie jestem przecież zła! To przez tą cholerną różdżkę. A co jeśli kiedyś, ktoś na prawdę mnie wkurzy? Kiedy to już nie będzie zaklęcie obronne ale... niewybaczalne? Co wtedy? Mogą mnie nawet zamknąć do Azkabanu... Nie chcę tam trafić! Dlaczego ta cholerna różdżka wybrała sobie akurat mnie?! Dlaczego nie kogoś innego? Przecież to nie na moje siły. Nie podołam temu. 
- Przepraszamy za spóźnienie. - powiedziałyśmy obydwie wpadając do szklarni.
- Odejmuję minus 5 punktów Gryffindorowi. - rzekła jakaś niziutka kobieta. Po pomieszczeniu rozległ się stłumiony pomruk. Każdy był na nas wściekły. Mają pecha. Podeszłyśmy do wolnych miejsc. Luna musiała stać blisko Nialla a ja blisko Harrego (nawiasem mówiąc, cieszy mnie to). Po jej minie było widać, że nie jest zadowolona. Zgięłam kciuki do wewnętrznej strony dłoni i go zacisnęłam w geście pocieszającym. Przewróciła oczami i się ode mnie odwróciła. 
- Czemu się spóźniłyście? - Harry szepną mi do ucha. Nie powiem... przeszły mnie ciarki.. po raz pierwszy wypowiedział jakieś słowa do mnie tak... seksownie? 
- Miałyśmy mały wypadek... - zawahałam się. Może lepiej mu nie mówić....?
- Jaki? - mój przyjaciel jest dzisiaj nadzwyczaj ciekawski. 
- A co książkę piszesz czy z policji? - zapytałam ironicznie. 
- A wiesz, książkę pisze. - odpowiedział pewnie. Harry Potterze, stąpasz po kruchym lodzie...
- Dasz mi ją potem przeczytać? - zaśmiałam się 
- Pewnie, ale najpierw odpowiedz. - odwzajemnił gest. 
- Niechcący użyłam na Lunie zaklęcia... - przyciszyłam głos by nikt nie usłyszał.
- Jakiego? - naprężył sie. Ej, on coś do niej czuje? Spojrzał się na nią gwałtownie szukając zapewne jakiś obrażeń. 
- Obronnego... - powiedziałam szybko.
- A co, coś Ci chciała zrobić? 
- No powiedzmy. - odparłam o mało co nie wybuchając śmiechem. 
- Ale co? - spytał zdezorientowany. 
- Zaczęła mnie gilgotać... - spojrzałam się na niego a on się zaśmiał. 
- No co? Dobrze wiesz jak ja tego nie lubię... - odpowiedziałam wkurzona. 
- Chachi! - krzyknęła nauczycielka
- Przepraszam już nie będę - próbowałam jakoś wybrnąć z tej chorej sytuacji. 
- Mnie się nie tłumacz, to dyrektora. I to migiem! - wrzasnęła 
- No ale ja już na prawdę nie będę... - próbowałam jakoś załagodzić sprawę.
- No to dobrze. Ale, Luna zamień się miejscem z Chachi. - spojrzała na Koreankę. Że co?! Nie chcę koło niego siedzieć! 
- Powodzenia... - szepnęła mi na ucho gdy przechodziłyśmy obok siebie. Dzięki... 
 Usiadłam się obok Nialla. Nic. Wsłuchiwałam się w głos mojej, już zresztą znienawidzonej nauczycielki. Pisanie w zeszytach, nienawidzę... A w sumie kto mi każe pisać? Samopiszące pióro... To jest myśl. Chachi zaskakujesz mnie ostatnio, wspomniałam sama do siebie. Pióro sobie pisało i pisało gdy nagle... poczułam czyjąś dużą i ciepłą jak rozgrzany metal, dłoń na moim udzie. Strzepnęłam ją lecz znów powróciła na swoje miejsce, umieszczając się jeszcze wyżej... 
- Niall, ogarnij się - syknęłam i znów ją strzepnęłam. 
 Nie poddał się, wyciągną rękę chwytając mocno moje krzesełko. Po woli ciągną mnie do siebie, aż w pewnym momencie jego ręka znalazła się na mojej kobiecości. Jęknęłam gdy zaczął kciukiem pocierać o materiał spodni. Wyprostowałam się. Spojrzałam się na niego i walnęłam w policzek. Dźwięk który rozniósł się echem po sali zwrócił wszystkie pary oczu wprost na nas. Zrobiłam się czerwona jak burak, złapałam pióro i udawałam, że to nie ja. Spojrzałam ukradkiem na Nialla. Oj, będzie miał pamiątkę. Było się nie zaczynać. Rozejrzałam się po pomieszczeniu a moją uwagę przykuła pewna wpatrująca się na Nialla z grozą w oczach osoba. Widać, że Harry mordował go wzrokiem. Dałam mu znak, że jest ok. 
- No to już koniec na dzisiaj - rozbrzmiał głos nauczycielki. Moje ulubione słowa w szkole... Harry szybko mnie pociągnął na korytarz. 
- Nic Ci nie jest? - zapytał z przejęciem. 
- Nie wszystko ok... - zawiesiłam się. Ale to było... po raz pierwszy ktoś mnie dotkną w taki sposób....
- I co? Podobało Ci się? - usłyszałam czyjś głos. Znam go już prawie na pamięć. Wszędzie bym ten akcent rozpoznała. 
- Pewnie, ale nie rób już takich rzeczy. - przygryzłam dolną wargę. 
- A co jeśli zrobię? - złapał mnie za brodę i pociągną ją w dół, uwalniając wargę. - Nie rób tak, to mnie cholernie podnieca - wyszeptał mi do ucha. 
- A spieprzaj. - wydusiłam. Zrobiło się bardzo duszno. Spojrzałam w jego niebieskie hipnotyzujące tęczówki. 
- Jak ty powiedziałaś? - zdziwił się
- Mam Ci to przeliterować? - prychnęłam 
- Nie zaszkodzi. - prychną arogancko 
- S-P-I-E-P-R-Z-A-J! - wyciągnęłam różdżkę. - Experiarmus! - krzyknęłam a Niall walną w sufit a później spadł na marmurowe kafelki. Nie oddychał. Tłumy okrążyły nas ze wszystkich stron. Widziałam, że pani dyrektor, profesor Minerwa McGonagall, już tu nadchodzi. Szybko usunęłam się z miejsca wydarzenia i popędziłam do najbliższej łazienki. Jak ja mogę takie coś robić?! JAK?! Nienawidzę siebie. 
- Jak ja mogłam takie coś zrobić? - wyszeptałam płacząc. 
- Co zrobiłaś? - powiedział piskliwy głosik. Szybko poderwałam się z miejsca i z wyciągniętą różdżką przed sobą zaczęłam się rozglądać. 
- Kto tam? - zapytałam przerażona
- To ja, Luna. - odpowiedziała mi moja przyjaciółka 
- Jak to możliwe, że nie pamiętam Twojego głosu? - zapytałam postać wyłaniającą się zza murka. 
- Widocznie tego nie chcesz. - odpowiedziała z kamienną miną
- No chyba nie... 
- Nie odpowiedziałaś mi na pytanie. Co takiego zrobiłaś? - zapytała z przyjaznym uśmiechem. Opadłam z powrotem na podłogę. 
- Znów użyłam zaklęcia Experiarmus. - wypowiedziałam spokojnie 
- Musisz nad sobą panować. Popracuj nad tym. Możemy razem potrenować. - zaproponowała 
- Dobrze... - zaczęłam - dziękuję Ci za wszystko. - przytuliłam ją
- Nie ma za co - odwzajemniła gest - Powinnaś iść do skrzydła szpitalnego zobaczyć jak się Niall czuje.... - zaproponowała 
- Dobra pójdę ale...
- Żadne ale! - przerwała mi
- No ale przecież ja nie wiem gdzie to "skrzydło szpitalne" jest! - krzyknęłam poirytowana. Na twarzy Luny zagościł uśmiech. 
- No chyba, że takie ale. - wybuchłyśmy śmiechem. 
 Luna zaprowadziła mnie pod wielkie czarne drzwi. 
- Trzymam kciuki... a i Chachi... lepiej będzie jeśli oddasz mi na ten moment różdżkę.... - zawiesiła się nie wiedząc jak zareaguję. 
- Tak... masz rację... - zawahałam się zanim oddałam moją własność w ręce przyjaciółki. 
 Weszłam do wielkiego pomieszczenia z wysokim sufitem. Wiem, że jestem niska ale nawet Hagrid wydawałby się maciupeńki w porównaniu z tą przestrzenią. Rozglądałam się na prawo i lewo aż w końcu zauważyłam Nialla leżącego na samym końcu sali. Jego blond czupryna opadała mu na twarz. Spał. Podeszłam do niego i usiadłam na krzesełku stojącym obok łóżka. Jest taki bezbronny... zupełnie inny niż na lekcji. Przejechałam delikatnie palcem wskazującym od jego łokcia aż po koniuszki palców. Lekko drgną i zacisną mocno dłoń, ale to na chwilę. Rozluźnił palce uwalniając moje od jego żelaznego uścisku. Uśmiech wkradł mi się na usta patrząc jak oblizuje usta i układa je w dzióbek. Nie spał, obudził się. Leżał tak jeszcze parę minut aż wreszcie otworzył jedno oko a za nim podążyło drugie. 
- Powinnaś mnie przeprosić. - jego zachrypnięty głos rozbrzmiał po całej sali. Znów zamkną oczy i wydął usta. 
- Chyba śnisz Niallu Horanie. - klepnęłam go w rękę. 
- Właściwie, gdyby to był sen, to byś już nie miała tych ubrań na sobie. - zaśmiał się 
- Osz ty! Idę sobie. - wstałam gwałtownie, aż krzesełko na którym siedziałam się przewróciło. 
- A idź, jeszcze kiedyś pożałujesz, że nie skorzystałaś z takiej okazji. - zaśmiał się gdy ja zatrzasnęłam za sobą drzwi. 
 Świnia. Skwitowałam go w myślach. 
 Idąc do naszego pokoju jak zwykle zabłądziłam na schodach. Które to były? Kurwa.... Wreszcie jak je odnalazłam na mojej twarzy pojawił sie promienny uśmiech. Luna siedziała na swoim łóżku i bacznie przyglądała się mojej różdżce. 
- Ciekawa? - zapytałam a brunetka się wzdrygnęła i spaliła buraka
- Sądziłam, że dłużej tam będziesz. Ale tak, bardzo ciekawa. Przyglądałaś się jej kiedyś? - zapytała z zaciekawieniem 
- Nie, nigdy mnie to nie interesowało zbytnio. A co widzisz tam coś interesującego? - zaciekawiłam się 
- No tak, można tak powiedzieć. - pokazała mi wyryty napis. 
- Co to? - spojrzałam dokładniej 
- To są inicjały. T.M.R. - pobielała 
- Co to znaczy? Wybacz nie znam sie. - zaśmiałam się 
- Tom Malvoro Riddle. Kiedyś czytałam o tym w jakiejś książce z Działu Ksiąg Zakazanych... - przyciszyła głos 
- Nadal nie rozumiem. - przeniosłam wzrok z różdżki na nią. 
- Też tego nie rozumiem. Może ta różdżka do niego kiedyś należała? 
- Możliwe. Jaki Niall jest głupi... - powiedziałam. Mówiąc te słowa mój mózg miał sprzeczne impulsy. 
- Co zrobił? No opowiadaj. - zaśmiała się. Wiem, że to dziwne ale... kocham jak się śmieje. 
- No bo jak już weszłam do tego całego "szpitala", to najpierw nie mogłam go znaleźć. No i szukałam i szukałam... 
- Ale weź od razu do szczegółów no. - przerwała mi
- Poczekaj, wszystko w swoim czasie! - krzyknęłam uśmiechnięta
- No i... zaraz na czym ja skończyłam? - zapytałam przygryzając wargę. Kocham ją wkurzać. 
- No, szukałaś go i szukałaś. - ponagliła mnie 
- No, i wreszcie go znalazłam, podeszłam do łóżka a przy nim stało takie krzesełko, było strasznie niewygodne. Dupa mnie do teraz boli. Będę miała odciski..
- Chachi! - krzyknęła 
- No już mówię - zaśmiałam się - Zaczęłam ręką go miziać od łokcia aż po palce u rąk... - zrobiłam przerwę na wdech, po minie Luny widać było, że bardzo ją to ciekawi - i zacisną moje palce w swojej dłoni, tak wiesz, bardzo mocno. Miał jeszcze zamknięte oczy ale ja wiedziałam, że już nie śpi. Rozluźnił palce i zrobił dzióbka. Chciał, żebym go pocałowała. No i jak już mi sie nie chciało tak leżeć w bezruchu, otworzył oczy i powiedział, że powinnam go jakoś przeprosić za to co mu zrobiłam... - znów przerwa na wdech, starałam się to opowiadać bardzo wolno, każde słowo oddzielone i równo wymówione - powiedziałam, że chyba śni a on na to "Właściwie, gdyby to był sen, to byś już nie miała tych ubrań na sobie" kumasz to? Jaka świnia! - zaśmiałam się.
- I to już wszystko? - zdziwiła sie 
- No, nie miałam zamiaru przebywać w jego towarzystwie ani sekundy dłużej... - zawahałam się 
- No ok, nic już więcej nie mów, zapewne teraz chcesz iść do łazienki sie umyć co? - wytknęła mi język. Tylko skinęłam głową. Podniosłam się z jej łóżka i podniosłam moją piżamę którą rano zapomniałam schować. 
 Umyta weszłam do łóżka. Zapomniałam wziąć moich ciuchów z łazienki więc się jeszcze cofnęłam. Gdy otworzyłam drzwi, przestraszyłam sie. Koło ściany był jakiś stwór. 
 Pośpiesznie zapaliłam światło ale jego już nie było. Może lepiej zostawię już te ubrania w tej łazience? Tak, to dobry pomysł. 
Cofnęłam się i położyłam do łóżka... Jakoś dziwnie mi było. 
- Luna, śpisz? - zapytałam
- Masz szczęście, jeszcze nie. - zażartowała - A co? 
- Mogłabym spać dzisiaj z Tobą? 
- Pewnie chodź. - zrobiła mi miejsce 
- Dziękuję. 
 Kocham spać, chociaż wiem, że w tedy jestem najmniej bezpieczna. 

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział pierwszy.

- Get up, get up, and never say never... - śpiewałam pod nosem.
- Chachi? - spojrzała na mnie moja matka.
- Tak? - uśmiechnęłam się. Nie męcz mnie znów tymi "matczynymi radami" no błagam.... modliłam się w myślach. Moja babcia wymyśliła jakąś historyjkę, że zapisała mnie do jakiejś bardzo dobrej szkoły, byleby tylko pozwolili mi pojechać. Ponoć Hogward to nie przelewki, musisz być pilnym i rozważnym uczniem ale... przecież dziadek też nie był. Mój stary kochany dziadzio Ron. Do dzisiaj się z ich małżeństwa śmieję, babcia nie chciała jego nazwiska bo "niech ludzie myślą, że nie jesteśmy razem". Haha, ojj tak... moja kochana bunia i jej "poczucie humoru". 
- Ej Chachi, córeczko słuchasz mnie? - pstryknęła mi przed nosem.
- Tak, tak. Mów dalej. - mruknęłam.
- To wracając, masz do nas codziennie dzwonić. Jasne? - nie czekając na moją odpowiedź kontynuowała - Nie zadawaj się z chłopcami, no chyba, że w grę wchodzi Harry. - znacząco poruszała brwiami. Przecież ja do Harrego nic nie czuję, to mój stary dobry kolega. Lubię go, nawet bardzo ale... nie aż tak bardzo. 
- Ej! Ziemia do Chachi! Jest tam kto? - moja matka się bardzo niecierpliwiła. 
- No tak, tak, nie mam się ruchać z byle jakim chłopakiem, tak zrozumiałam... - zażartowałam ale na twarzy mojej rodzicielki zaistniał wielki grymas... Ciekawe czy już ma myśli mordercze... 
- CHACHI! - wydarła się. 
- No przepraszam. 
- A więc tak - już miała mówić gdy tata wjechał na podjazd a ja wyskoczyłam z auta jak poparzona. Odwróciłam się jeszcze by zobaczyć minę mojej matki. Tak, teraz to na 100% ma myśli mordercze - stwierdziłam uśmiechając się szeroko. 
- Babcia! - krzyknęłam uradowana gdy ją tylko zobaczyłam. Stała sobie z dziadkiem w przejściu. Stare dobre małżeństwo... 
- Och wnusiu! Jak ty urosłaś! - krzyknęła a jej rude loki zakołysały się na jej drobnych ramionach. 
- Widzieliśmy się wczoraj. - stwierdziłam 
- To nic, jakbyś też przytyła.... 
- Ej! - krzyknęłam oburzona patrząc na swoje nogi i podciągając bluzkę. 
- Och, żartowałam. Jesteś chuda jak patyk. Chodźcie, wejdźcie, no chyba, że będziecie tu tak stać. - uśmiechnęła się, a na jej starej jak świat twarzy zagościły łagodne zmarszczki. 
 - Kochanie - powiedział mój tata do mamy - to jest Twoja matka. Widać, słychać i czuć. - skrzywił się zatykając sobie nos. Moja mama dała mu kuksa w bok i się przymkną.
 Ah ta moja babcia.... jest troszeczkę nieogarnięta ale i tak ją kocham ponad życie. Jeszcze z nikim nie mogłam po prostu sobie pożartować jak z nią. Oczywiście gdy tylko schodziło się na "małe bitwy" czarodziejów, czyli zamienianie przedmiotów na przykład w zwierzęta czy coś innego, babcia ostrzegała mnie. "Chachi, uważaj, Twoja różdżka ma na prawdę wielką moc, kiedyś się o tym przekonasz". Zwykle na tym kończyliśmy, bo nie lubię jak ktoś mi coś wypomina czy choćby ostrzega. Żyję swoim życiem i już. Może i jestem lekkomyślna ale.... znam umiar. Czasem myślę sobie... dlaczego to akurat ja muszę mieć tą różdżkę? Dlaczego mnie wybrała? Niekiedy czuję jaką na prawdę skrywa moc... zwykle w tedy gdy jestem wściekła. To jest straszne ale... potem mi przechodzi. 
- No to my już się będziemy zbierać - powiedział tata szybko wstając. Stół się zakołysał i dzbanek z gorącą herbatą prawie wylądował na moich kolanach gdy - zawisną w powietrzu. Szybko wstałam a on opadł rozlewając parującą ciesz po dywanie. 
- Jak to... - zdziwiła się moja mama
- Czarna magia. - wyszeptałam przerażona spoglądając na matkę. 
- Tak, tak, tak, jasne. Po prostu miałaś szczęście i już. Dobra jedziemy bo na prawdę zaraz coś wykombinujecie - powiedziała zrezygnowana. 
- Pa babciu - ucałowałam ją delikatnie w policzek.
- Pa wnusiu - pociągnęła lekko moją bluzę by mnie przytulić. - Chachi, jutro o 8 wyjeżdżasz. Nie spóźnij się. - puściła mnie i spojrzała porozumiewawczo. Nie rozumiem, jak można patrzeć na kogoś łagodnym ale i surowym wzrokiem? Moja babcia na prawdę jest "opętana". Oczywiście w dobrym sensie. 
- Chachi - zawołała mnie mama
- Już idę - odwróciłam się jeszcze raz w stronę babci. - Nie zapomnę. 
 W domu miałam tysiące dylematów. Co spakować? Jakie ubrania wziąć. Normalnie było tak; stoję sobie pod szafą. Wyciągam jedną bluzkę, oceniałam ją w skali od 0 do 10. Dochodzę powoli do wniosku, że nie mam żadnych ładnych ubrań.... *Puk,puk*. Co? Co to było? Przestraszyłam się. Ktoś pukał do szyby... CZEKAJ CO?! Chwyciłam szybko moją różdżkę. Spokojnie... y, może to tylko jakiś ptak walną w okno? Pocieszałam się w myślach. Ta od razu orzeł. Skarciłam się za takie głupie przemyślenia. Nadal z różdżką przed sobą zgasiłam światło. Za oknem, na tarasie widocznie był zarysowany kontur jakiejś drobnej dziewczyny. A więc nikt z nas nie ma przewagi. Co ja wygaduję za brednie?! Podeszłam do okna i odsłoniłam firankę a tam stała jakaś kobieta po 50. 
- Tak? - powiedziałam uchylając okno. 
- Ty jesteś Chachi Granger? 
- Tak. - odpowiedziałam przestraszona. Osoba jeszcze chwilę stała  i wyparowała. CO?! Krzyknęłam w myślach. Może już mam omamy... Jestem spakowana? Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam tylko jedną bluzkę w walizce. No to do roboty. Stwierdziłam. 
 Po spakowaniu się, wzięłam swoją piżamę i powędrowałam do łazienki w celu umycia się. Po odświeżającym prysznicu umyłam zęby, i poszłam do siebie do pokoju. Sprawdziłam jeszcze czy na pewno mam wszystko spakowane, ustawiłam sobie budzik i poszłam spać. 

 Obudził mnie Macklemore. Tak, obudził mnie sam Macklemore. No dobra śpiewał mi piosenkę. No ok, ustawiłam sobie piosenkę tego wykonawcy. Kocham tego gościa. Leniwie wstałam nadal nie wyłączając muzyki podeszłam do krzesła gdzie zostawiłam wczoraj swoje ubrania które dziś ubieram. Ściągnęłam bluzkę i założyłam flanelową koszulę, gdy już byłam ubrana podeszłam do szafki bo oczywiście nie zabrałam skarpetek. Odwróciłam się a na moim łóżku skakał sobie Stworek. 
- Stworek?! - pisnęłam
- Stworek przeprasza, stworek nie chciał ale Harry Potter kazał zobaczyć czy już pani wstała... - zaczął się tłumaczyć. 
- Dlaczego po prostu nie wiem - zawiesiłam się - nie mogłeś chociaż ostrzec, że tu jesteś? 
- Stworek przeprasza, Stworek nie chciał.... - podszedł do szafki i zaczął w nią walić głową. 
- Stworek, no już, nic się nie stało. - ale on nie przestawał
- Stworek! Jak obudzisz moich rodziców to nie ręczę za siebie. - pogroziłam palcem. 
- Stworek przeprasza, Stworek nie chciał.
- Powtarzasz się, dobrze więc skoro już wiesz, że nie śpię możesz już iść. 
- A pani nie powie Harremu Potterowi, że Stworek ją przestraszył i że doprowadził ją do tego, że mu groziła? 
- Nie ale no już idź! - i znikł. 
 Poszłam do łazienki i uczesałam się w niechlujnego koka. No dobrze, wiem, że trzeba tam wyglądać stosownie ale... huj z tym. Umalowałam się i wyszłam z łazienki. 
 Przed stacją czekał już na mnie Harry. Gdy go tylko zobaczyłam od razu na mojej twarzy zagościł duży uśmiech. Tak samo jak i na jego. 
- Dziękuję wam. - ucałowałam moich rodziców w policzki i zanim zdążyli cokolwiek powiedzieć wyszłam z auta razem z walizką i podeszłam do mojego przyjaciela. 
- Harry. - uśmiechnęłam się i go przytuliłam 
- Chachi. - odwzajemnił uścisk
- To jak idziemy? - zapytałam. - Już niedługo pociąg odjeżdża... 
- Tak, tak chodźmy. 
 Jak mogłam się spodziewać, były tłumy. Harry szybko pociągną mnie za rękę i stanęliśmy przed wielkim ceglanym łukiem. 
- Harry co teraz? - zdziwiłam się
- Przechodzimy. - odpowiedział wesoło
- Ale jak to? Przez ściane?! - pisnęłam 
- No a jak ty myślałaś? Że pociąg sobie tu podjedzie i tylko wejdziemy do środka i co, że mugole to też zobaczą? No chyba nie. - stękną i przeszliśmy przez czerwoną ścianę. 
- Harry! 
- No co? - zaśmiał się 
- A nic. - udałam obrażoną 
- Och panienka wybaczy, powinienem uprzedzić. - powiedział teatralnie. 
- Za to bierzesz moje walizki. - uniosłam głowę wysoko i skierowałam się w kierunku pociągu. 
- A niech cie...
- Harry Potterze! Jeszcze jedno słowo! - wrzasnęłam a on jakby nagle zbielał. Udało mi się osiągnąć cel. 
- Wybacz. - wziął moje walizki. Wiedziałam, że są ciężkie. Po cholere mnie drażnił. 
 Znaleźliśmy wolny przedział i się w nim usiedliśmy. Resztę podróży przebyliśmy w ciszy. 
 Gdy dojechaliśmy ujrzałam wielkiego człowieka. Jak mi opowiadał kiedyś Harry - był to Hagrid. 
- Hagrid! - ucieszył sie Harry.
- Harry jak miło mi Cię widzieć! 
- Mi ciebie też, a Ty to Chachi? Harry wiele mi o Tobie opowiadał - uścisną mą dłoń. 
- Mam nadzieję, że dobre rzeczy. - zażartowałam 
- Ależ oczywiście, jakby inaczej? 
- No a jak.  - mruknęłam i poszłam za nim do powozu konnego który, jak mi mówił Harry, miał nas dowieźć do łódek którymi przepłyniemy do Hogwartu. 
 Sala w której się znajdowaliśmy, była najpiękniejszą jaką kiedykolwiek widziałam! A ten sufit... Jednakże nie to przyciągnęło moją uwagę. Najbardziej moje oczy skupiły się na jednym chłopaku. Miał blond włosy i niebieskie oczy. Również się na mnie patrzył. Nie wiadomo kiedy nagle do nas podszedł ale Harry całą mnie zakrył. 
- Nawet jej nie ruszaj, Niall. - sykną
- No proszę, proszę, proszę. - wypowiedział - Nasz mały Harry Potter bawi się w ochroniarza. - zaszydził - Pozwól, że sam się przedstawię. - z łatwością go odsuną. - Jestem Niall Horan. - podał mi rękę. 
- A ja Chachi Granger - odpowiedziałam 
- Nasi dziadkowie nie przepadają za sobą. Mam nadzieję, że my to zmienimy. - złapał mocniej mą rękę. Wydawała się taka malutka w jego wielkich. 
- My się znamy? - zdziwiłam się
- Jeszcze nie ale gdy będziesz przydzielona do Slytherinu, wtedy się bardzo, bardzo, poznamy. - przyciągną mnie do siebie. 
- Po moim trupie. - odepchnęłam go
- Ooo, widzę, ze pyskata. Poradzę sobie. - zaśmiał się 
- Uwaga! - rozbrzmiał potężny głos 
- Jesteśmy dzisiaj tutaj wszyscy razem zebrani by uczcić ten wspaniały dzień, a mianowicie. Witam wszystkich nowych uczniów. - rozległy się brawa. 
- Podejdźcie bliżej. - jak kazał tak zrobiliśmy. Do stołka z jakąś dziwną czapką każdy musiał przyjść. 
- Chachi Granger. - usłyszałam swoje imię i nazwisko. Podeszłam i usiadłam na krzesełku. Na mojej głowie położono tiarę. 
- Hmm... bardzo trudna decyzja. Ostatni raz takim przypadkiem był.. Harry Potter. - na sali zapadła cisza. 
- Proszę, Gryffindor, prosze nie Slytherin, prosze Gryffindor. - mówiłam sama do siebie w przekonaniu, że to coś może zmienić. 
- A więc... Gryffindor! - usłyszałam donośny głos i oklaski. Spojrzałam na Nialla. Cały aż się zrobił czerwony, potem fioletowy.... 
- Tak sie cieszę! - Harry okręcił nas wokół własnej osi. 
- Gratuluję. - podeszła do nas jakaś dziewczyna. Nie była angielskiego pochodzenia czy nawet amerykańskiego. Z lekcji pamiętam, że; Koreanki mają twarze podłużne, Japonki; twarze kwadratowe a Chinki; twarze okrągłe. To była Koreanka. 
- Dziękuję - uśmiechnęłam się.
- Również jestem z Gryffindoru. Wiesz, możemy już iść do swoich domów bo i tak za chwilę będziemy się rozchodzić. - uśmiechnęła się. 
- No ok. - odwzajemniłam jej miły gest. 
- Harry, to ja już pójdę. - ucałowałam go w policzek. Och jak mi przykro, Niall wszystko widział... dobrze mu. 
- A tak w ogóle to mam na imię Luna. - podała mi dłoń.
- A ja jestem...
- Chachi - przerwała mi.
- Skąd wiesz? - zdziwiłam się
- Przecież cię wołali abyś została przydzielona.
- No tak...- Luna oprowadziła mnie po wszystkich pokojach i w ogóle. Nie pozostało mi nic innego niż pójść spać. Jutro ciężki dzień....

Prolog

Nazywam się Chachi. Chachi Granger. Jeśli poznajecie nazwisko to zapewne już się domyśliliście, że moją babcią jest Hermiona Granger. Czarownica. Odziedziczyłam po niej "dar". Również umiem czarować, ale przecież to chyba oczywiste? Moi rodzice - mugole - o tym nie wiedzą. Boję się im powiedzieć, jak zareagują? Może by mnie do psychiatryka wysłali? Tak zapewne, nawet ja nie jestem do końca o tym przekonana. Czy magia w ogóle istnieje? Moja babcia mówiła, że też nie wierzyła w to naprawdę. Myślała, że to jest sen i zaraz się obudzi, mam tak samo. Ale jednak coś nas różni, różdżki. Jej jest wykonana z winorośli* a moja.... z czarnego bzu*. Wiecie co to oznacza? Moim zadaniem jest zabijać....